Spływ pontonowy Bugiem z Tuchlina do Młynarzy odbył się po raz drugi, można więc uznać, że to już impreza cykliczna. Liczba uczestników oraz jednostek pływających wzrosła o sto procent. Poza pontonem “dla dwóch zakochanych wędkarzy” zwodowaliśmy też trzyosobowego Jastrzębia Morskiego. Załogę mniejszej jednostki stanowili Kozło i Jordan, zaś do większej wsiadł Marek wraz z niżej podpisanym, przy czym miejsce trzeciej osoby zajęła sterta bagaży — wyposażeni byliśmy też znacznie lepiej niż przed rokiem. Były bagietki, Camembert i wino truskawkowe.
Z każdym dodatkowym uczestnikiem wycieczki trudność koordynacji wzrasta geometrycznie. Tu trzeba odwieźć córkę na basen, tu zostawić żonie samochód, tam skoordynować się z przyjaciółmi, są ograniczenia czasowe, ten weekend nie, ten tak, ale w niedzielę trzeba być w Warszawie o 19… niemal cud, że udało nam się wygospodarować te półtora dnia w weekend, w środku lata.
Plan był taki, żeby z grubsza powtórzyć zeszłoroczną, pionierską wyprawę, ale zamiast noclegu na zarośniętej wyspie przybić gdzieś na łące, zrobić sobie ognisko i pójść spać w cywilizowanych warunkach. Poza tym miało być podobnie, wypływamy po południu, nocujemy, wypływamy rano i na miejscu jesteśmy wczesnym popołudniem dnia kolejnego.
Wyruszyliśmy po 17, czyli dwie godziny później niż w zeszłym roku — ale też dni w lipcu są znacznie dłuższe niż we wrześniu. Od początku zdajemy się na nurt i nie wiosłujemy, z wyjątkiem drobnych korekt gdy wyrzuca nas w stronę brzegu. Bug płynie wartko, niesie nas z prędkością około 3 km/h.
Były przygody. W okolicy Szumina pojawiają się na środku rzeki zatopione drzewa, trzeba uważać. Jak na złość, Kozło gubi pióro od wiosła — szczęśliwie drugi ponton, wciaż sterowny i z napędem, omija sterczący konar i przechwytuje płynącą z nurtem zgubę. Druga stresująca sytuacja miała miejsce przy lądowaniu. Upatrzyliśmy sobie ładny las za Szuminem, w okolicy Nadkola, na lewym brzegu. Dostęp był dość trudny, stroma skarpa bez dogodnych miejsc do lądowania, ale postanowiliśmy przybić mimo tego. Kozło i Jordan bezpiecznie dotarli do brzegu, nasz ponton natomiast przy przybijaniu nadział się na sterczący pod wodą fragment pnia. Rozległ się głośny syk — przebita została zewnętrzna komora. Wydostaliśmy łodzie na brzeg, ale skala uszkodzenia nie pozostawiała złudzeń: w takim stanie Jastrząb nie wypłynie kolejnego dnia.
Nie mieliśmy zestawu naprawczego, byliśmy w lesie, z dala od wszelkiej pomocy, ale po krótkiej konsternacji wykluł się plan: rozbijamy namioty, rozpalamy ognisko, a Marek idzie do odległeog o 2.5 km Nadkola popytać o taśmę klejącą bądź inne materiały, przy pomocy których moglibyśmy załatać dziurę. Misja zakończyła się pełnym sukcesem, po godzinie ognisko płonęło a Marek powrócił ze zwojem taśmy do łatania dachów z uspokoajającym napisem einfach gut. Załataliśmy nim ponton, napompowaliśmy i rano okazało się, że trzyma dobrze, można płynąć.
Z tego wszystkiego nie mogliśmy należycie docenić zachodu słońca, który jak zwykle był piękny. Były też i nietoperze, choć nie w takich ilościach, jakie dane nam było oglądać rok wcześniej z rzeki. Za to ognisko bardzo udane.
Dzień drugi był długi i upalny. Zmyliło nas trochę to, że z Kozło przepłynęliśmy z wyspy do Młynarzy w sześć godzin, intensywnie wiosłując. Nie byłem przekonany, czy to wiosłowanie coś zmienia; okazuje się, że tak, bowiem nasz drugi dzień to niemal dziewięć godzin. Co prawda startowaliśmy ze dwa kilkometry wcześniej, doszedł też dłuższy postój w Wyszkowie (złe warunki do przybijania pod mostem, chyba lepiej by było nieco dalej, za parkiem) aby uzupełnić wodę, której mieliśmy za mało.
Rozmowy o związkach, tak trwałych jak i przelotnych (Marek i Jordan mieli tu trochę wspólnych punktów do omówienia) i o religii, natomiast najbardziej utkwiła w pamięci wszystkich historia o logo zespołu Stan miłości i zaufania, które przedstawiało krokodyla pożerającego człowieka. Albo raczej człowieka, który tak zaufał krokodylowi, że włożył mu głowę do paszczy.
My zaś, beztrosko, oddaliśmy swój los rzece, i dobrze na tym wyszliśmy. Oby cykle trwały nadal.
Statystyki
Na kolejne imprezy z cyklu, warto brać pod uwagę następujące parametry trasy:
- Odległość: 38 km
- Czas spływu: 13 h
Ciekawostki
- Na środku rzeki nie ma komarów, podobno mogą za jednym razem przelecieć tylko kilka metrów — to chyba mit, ale faktycznie z dala od brzegu jest ich niewiele. Należy natomiast zabierać repelent na okoliczność postojów i noclegu.
- Tyczki nie zawsze oznaczają mielizny, czasem przy tyczce jest głębiej niż gdzie indziej.
- W wielu miejscach rzeka jest dość płytka, można na środku iść dnem i woda nie sięga nawet do pasa.
- Do gaszenia małego ogniska potrzeba kilku litrów wody.
- Pieńki sterczące z wody należy omijać.